* Chester. Rano *
Kurwa ... łeb mnie boli a tak w ogóle to gdzie ja jestem ? Podniosłem się z niewygodnego miejsca, rozejrzałem się do o koła i zorientowałem się, że spałem w warsztacie na ringu. Najlepsze jest to, że nic nie pamiętam. Zszedłem z niego i pokierowałem się do pokoju po świeże ubrania a następnie ruszyłem do łazienki. Wziąłem chłodny prysznic, który ożywił moje ciało dodając mi energii. Założyłem bieliznę i stanąłem przed lustrem, przeraziłem się, bo ujrzałem zarośniętego i skacowanego mężczyznę, który okazał się mną. Ogoliłem się i zaciągnąłem na ciebie o rozmiar za dużą bluzkę - za bardzo schudłem, znowu palę, założyłem jeszcze luźny dres i poszedłem szukać dzieciaków.
- Eli ? Shann ? - wołałem ich ale zero odpowiedzi.
- Jesteście ? - i znów cisza.
Poszedłem sprawdzić czy nie ma ich w pokojach ale jednak ich nie było. Zbiegłem do kuchni i ujrzałem kartkę na lodówce ,, Jesteśmy w szkole, Shann zostaje dwie godziny dłużej. Ma karate ". Odetchnąłem z ulgą. Zrobiłem sobie kawę i usiadłem przy stole pukając palcami w kubek z napisem ,, Chester The Molester " . Rozmyślałem o tym co mogło się dziać w nocy ale pamiętałem tylko to, że sprałem tego blondyna. Dałem łyk kawy po czym poszedłem z kubkiem do warsztatu, położyłem go na parapecie i zacząłem demontować roboty. Byłem tak pochłonięty pracą, że nie zauważyłem kiedy wybiła piętnasta. Cholera muszę jechać po Eli - pomyślałem na głos, ale zaraz jak ja pojadę, przecież samochód się zepsuł ale mam jeszcze moją ,,ukochaną" - to motocykl, który nigdy mnie nie zawodzi. Wyszperałem dwa kaski, wsiadłem na Yamahę i pognałem pod szkołę.
- Dłużej się nie dało ? - uśmiechnęła się do mnie Eli.
- No wiesz mogłem nie przyjeżdżać - wyszczerzyłem się a ona to poznała po dołeczkach które było tylko widać.
-Zakładaj kask i ruszamy - oznajmiłem. Jak powiedziałem tak zrobiła i mogliśmy ruszyć do domu, oczywiście były korki ale wiecie jak to mówią ,, Motocykle są wszędzie i się wszędzie zmieszczą " więc zacząłem się przepychać między pojazdami i zawsze stałem jako pierwszy, dotarliśmy do domu po dziesięciu minutach.
- Co chcesz na obiad ? - zapytałem i ćpnąłem kask w kąt.
- Nic - odpowiedziała.
- Jak to nic ? Musisz coś jeść.
- Ale jadłam przed chwilą lunch.
- No dobra, to ja zamówię sobie coś z knajpy. - powiedziałem i wyciągnąłem telefon.
- To zamów mi sałatkę Grecką - uśmiechnęła się a ja zamówiłem tą sałatkę i chińszczyznę, bo na nic innego nie miałem ochoty.
Po zakończeniu rozmowy z dostawcą zadzwonił do mnie Shann i oświadczył, że dziś wraca na piechotę z kolegami. Po rozłączeniu się dopiłem niemalże zimną kawę i dalej ,, bawiłem się " w majsterkowicza. Gdy Eli odrabiała zadania domowe ja zdążyłem złożyć prawdziwego zabójcę, tylko jedynym minusem jest to, że nie ma do niego pilota i jest sterowany ruchami. Po wyczyszczeniu go położyłem się na chwilę na ringu, popatrzyłem w sufit i zauważyłem wysoko zawieszony worek treningowy. Postanowiłem go obniżyć i sprawdzić czy nie jest uszkodzony. Zdjąłem koszulkę, zaciągnąłem rękawice i zacząłem w niego uderzać. Szło mi dobrze do póki nie zadzwonił telefon.
- Pan Bennington ? - zapytał nie znany mi głos.
- Tak. Przy telefonie. - mężczyzna po drugiej stronie słuchawki miał bardzo poważny głos.
- No więc, widzi Pan ... - nie mógł się wysłowić.
- Proszę nie owijać w bawełnę tylko powiedzieć to co pan ma do powiedzenia - lekko się zdenerwowałem.
- No więc ... Pana synnieżyje - człowiek powiedział to szybko łącząc trzy wyrazy w jeden.
- Co ?! Czy to nie nastąpiła jakaś pomyłka ? - byłem w szoku
- Nie, raczej nie. Jeśli pan chce się upewnić proszę przyjechać do szpitala przy ulicy Marisz.
- Dobrze zaraz będę - odłożyłem słuchawkę i z prędkością światła wbiegłem do pokoju zakładając jakąś czystą bluzkę, jeansy i do tego trampki. Zbiegłem na dół, wziąłem kask i ruszyłem w stronę szpitala nie zważając na wykroczenia drogowe.
Wszedłem do szpitala i udałem się od razu do głównego lekarza, ten przyjął mnie szybko i pokazał zdjęcia. To faktycznie był on ...
- Jak to się stało ? - zapytałem.
- Jakiś wariat go śmiertelnie potrącił.
- Kiedy ? Gdzie ? - dopytywałem.
- Jakąś godzinę temu niedaleko szkoły. - powiedział spokojnie lekarz.
- Przepraszam ale muszę wracać do pracy, bardzo mi przykro z powodu straty syna.
Byłem zły na samego siebie. Pozwoliłem, żeby wracał dzisiaj na piechotę do domu i to był mój największy błąd. Wsiadłem na motocykl i gnałem jak opętany 300km/h. Oczywiście nie było by wesoło jak by mnie szkieły nie złapały.
- Witam. Mandacik - uśmiechnął się głupio policjant.
- Puta.
- Słucham ? - zapytał bo nie zrozumiał.
- No tengo tiempo - rzekłem, może mnie puszczą jak zobaczą, że nie jestem stąd.
- Dobra jedź i tak Cię nie rozumiemy - Ha ! zgadłem i tak się omija mandaty.
- Sajo nara frajerzy ! - krzyknąłem z oddali i pojechałem do domu.
Wszedłem i nie miałem ochoty o niczym gadać... Założyłem dres i znowu zacząłem walić w worek. Chester, chłopie miałeś z tym skończyć, ale jakoś nie mogę. Muszę, nie musisz, muszę, nie musisz. Biłem się z myślami. Oczywiście ja głupi nie wyłączyłem tego robota i powtarzał wszystkie moje ruchy. Zorientowałem się dopiero kiedy upadłem na łopatki i usłyszałem trzask.
Poszedłem do siebie i się tam zamknąłem miałem dość, dość wszystkiego. Tego co się wydarzyło nigdy sobie nie wybaczę.
- Tato gdzie Shann, powinien być tutaj 3 godziny temu ? - weszła Eli i zapytała, cholera ...
- Chciał wracać na piechotę i ... - zatrzymałem się na chwilę.
- I co ? Co się stało ? - nalegała, żebym dokończył.
- On nie żyje - zamarłem w bezruchu, Eli przez chwilę nie wierzyła ale później do niej dotarło widząc mnie w tym stanie.
Wybiegła z pokoju i zamknęła się na u siebie, słyszałem, że płacze kiedy przechodziłem obok jej pokoju.
* Była godzina 23.30 *
Nie wiedziałem co ze sobą zrobić więc wybrałem się na długi spacer przez park. Miałem zaciągnięty kaptur i praktycznie niczego nie widziałem, szedłem na oślep. Nagle na kogoś wpadłem, przeprosiłem i ruszyłem dalej. Po chwili znowu i znowu i tak na jeszcze kilka osób - prawie wszystkie odpowiedzi brzmiały tak samo ,, Jak łazisz baranie ?! " Usiadłem na pobliskiej ławce i rozmyślałem. Po krótkiej chwili ktoś się do mnie dosiadł, spojrzałem kątem oka - to dziewczyna wiedziałem, ponieważ poczułem delikatny perfum. Siedzieliśmy w ciszy, aż ona się odezwała.
- Cześć - powiedziała dość cicho.
- Hej, co robisz tutaj o tak późnej porze ? - zapytałem.
- Czekam - odpowiedziała krótko.
- Na co ?
- Na koncert Linkin Park grają jutro o 12 w południe.
- To dlaczego ja nic nie wiem ? - zdziwiłem się bo Mike nic mi nie powiedział ! Zabiję gnoja...
- Może dlatego, że nie jesteś ich fanem.
- Kogo najbardziej lubisz z zespołu ?
- Wokalistę ale nie tego całego Rice'a tylko starego Chestera który ma dość dobry głos. - Co ja tylko ,, Dość dobry " właśnie mam załamanie nerwowe ...
- Jak go nie lubisz to po co przyszłaś ?
- Zawsze trzeba mieć nadzieje, że tamten wróci... mam bilet na M&G więc może go zobaczę- odpowiedziała i zniknęła.
Zaraz co ?! Jutro koncert ?! ... Biegnę do domu ile sił w nogach i pędzę po telefon, wybieram od razu jego numer i nie obchodzi mnie to, że zbliża się 1.30 w nocy.
- Halo ? Mike ?
- Co chcesz ? - mówi zaspany przyjaciel
- Czemu debilu mi nie powiedziałeś, że mamy koncert o 12 ?!
- O kutewka ! sam zapomniałem, dzięki za przypomnienie nara .
No i się rozłączył... nie ma co dalej wydzwaniać wysłałem wszystkim sms, żeby nie zapomnieli i uczyłem się tekstów, znaczy powtarzałem sobie je. Zbliżała się czwarta nad ranem więc udałem się w objęcia Morfeusza.
O luju jakie to ... hmmm ... Głupie ? 0.o Bez sensu ? 0.o Tak to właśnie takie jest ;______;
Zostawcie komentarz i pokażcie, że jesteście :3
Aaaaa właśnie chcecie jeszcze rozdział przed moim wyjazdem ? 0.o ... Wybieram się do Polski i razem z Chazzy jedziemy nad morze 29 czerwca więc chcecie jeszcze przed tym moim wyjazdem i u Chazzy wtedy też by się pojawił :) Napiszcie :3